piątek, 28 listopada 2014

Zmiany

Jeśli zauważyliście wygląd tego bloga troszeczkę się zmienił i mam nadzieję, że Wam się podoba. Jeśli macie jakieś sugestie co do oprawy graficznej i tp. napiszcie w komentarzu.

Rozdział 7

Witam Was,
Przepraszam  za moją dość długą nieobecność. Musiałam się lekko ogarnąć w nowym roku szkolnym. Mam nadzieje, że kolejny rozdział spodoba się Wam i wynagrodzi czekanie.



Właśnie się obudziłam i rozejrzałam się nie pewnie po pokoju. Z roztargnieniem podciągnęłam kołdrę pod nos i... słyszę jakiś dźwięk. Nie mam zielonego pojęcia co to. Strasznie boli mnie głowa i nie mam ochoty do namysłów. To COŚ się powtarza... Puk! Puk! Puk! Potem z "puk puk" rodzi się niemożliwy łomot w drzwi. Czego oni chcą?! Nie dadzą człowiekowi nawet pospać! Nie wystarczy im, że i tak idę na te głupie igrzyska? Nie odezwę się! Ooo nie nie ma takiej opcji! Niech się zastanawiają co się ze mną dzieje! Chociaż...
-May!!! Otwórz te drzwi, bo je wyważę! Nie żartuję!- krzyczy zdenerwowany Haymitch. O co mu chodzi?
-Po co niby? Jeszcze śpię!
-CO?! Wiesz która godzina? Otwórz, proszę- nie wiem czy to zrobię. Chcę być sama, ale z drugiej strony... Niech będzie. Idę do drzwi i lekko je otwieram. 
-Co chcesz?
-Sprawdzałem czy żyjesz?
-Czy już spać nawet nie można?
-Można, ale nie o takiej godzinie.
-O jakiej niby?
-Nooo... Po obiedzie poszłaś się położyć, mówiłaś, że cię głowa boli i na pewno wrócisz na kolację. To była jakaś 15. Teraz jest prawie 21. To jakieś 6 godzin. Jak tu się nie martwic?
-Przepraszam, że cię niepokoiłam- mówię drwiącym tonem- ale bolała mnie głowa i musiałam się zdrzemnąć. Nawet jeśli to było 6 godzin. 
-To nie jest śmieszne- zniża głos, teraz jest prawie nie słyszalny.- Mogło ci się coś stać.
-Nie przesadzaj.
-Moim zdaniem tak- wzdycha.
-Moim nie- spoglądam na niego- poza tym i tak za kilka dni zginiemy na arenie- tym razem nie odpowiedział.- Naprawdę jest po 21?
-Uhm...
-Czyli... Jest już po kolacji?- pytam z lekkim zmieszaniem.
-Oczywiście- uśmiecha się- ale zawsze możemy wezwać...
-Nie... wolę nie...
-Dlaczego?
-Żal mi tych ludzi gdy na nich patrzę...
-My zginiemy niedługo, a oni jeszcze trochę pożyją.
-Tak, ale w jakich warunkach?!- nagle orientuję się, że stoimy na korytarzu, bo poczułam chłód na gołych kostkach- może wejdziemy do środka?- proponuję.
-Chętnie. Trochę tu zimno.
Wchodzimy do mojego pokoju. Haymitch rozgląda się niepewnie po pomieszczeniu. Nie wiem czy podoba mu się ten przedział. Jego wygląda na pewno inaczej. Ma inny gust ode mnie, lubi inne kolory. Muszę się do niego wybrać.
-Ładnie tu urządzili.
-Podoba ci się?
-Uhm... Jestem chłopakiem i mało znam się na takich rzeczach. Zresztą całe życie mieszkałem na złożysku, a tam nie ma pałacy- śmieje się.- Ważne by tobie się podobał.
-Mnie się podoba. Ładne są tu kolory...
Oboje milczymy. To trochę frustrujące... Nie wiem dlaczego, ale dziwnie sie czuję w jego towarzystwie. To chyba jedna z niewielu osób, która mnie teraz rozumie... Naprawdę się o mnie martwił? To... urocze.
-Skoro jesteś głodna to może wpadniemy do kuchni albo do jadalni? Pewnie coś się znajdzie.
-Dobrze. Jestem zdecydowanie za. Poczekaj chwilę- idę założyć bluzę, bo w podkoszulce jest mi troszkę
chłodno. Bluza jest ciemna i zrobiona z miłego w dotyku materialu- Już jestem.
-No to chodźmy, May.
Idziemy ramię w ramię z Haymitchem po ciemnym holu. Mijamy po kolei różne drzwi. Pokój Hanny, Erica, Effie, Carly, jadalnia, salon, barek, jakiaś sala rozrywki, przedziały "służby" i innych już wolnych pracowników Kapitolu. Dalej są nieoznakowane drzwi zamknięte na kilka kłudek. Taaak, bo my akurat chcemy teraz narażać swoje życie... Wreszczie trafiamy do kuchni. Zapach z przygotowanych na kolację potraw nadal unosi się w powietrzu. Pachnie cudnie, aż mi ślinka cieknie. Hahaha... Zadługo nie jadłam...
-To co na co masz ochotę?
-Sama nie wiem... Możemy tak "o" brać sobie jedzenie?
-Carla mówiła, że jak zgłodniejemy to mamy iść do jadalni, kogoś zawołać albo póść do kuchni, więc tu jesteśmy.
-No dobra.
-To co jemy?
-Jakie mamy propozycje?
-Hmmm... - chłopak zagląda do różnych drzwiczek, szuflad, lodówki.- Z tego co tu widzę mamy pełną gamę potraw, które wystaryczy tylko podgrzać albo samemu ugotować, ale tego nie mam zamiaru robić. Nie nawidzę gotować.
-Są jakieś zupy?
-Aha. Krem z dyni jest w tym garnuszku, z brokułu w tym, tutaj jest chyba coś z pomidorów, marchewka- Haymitch wyciąga z lodówki różne, kolorowe garnuszki- to którą podgrzewamy?
-Mooooże krem z dyni?
-Okey. On jest pyszny. Co do tego? Grzanki z masłem?
-Zdecydowanie.
Chwilę potem siedzimy na blacie i czekamy aż nasza przekąska się zagrzeje. Poruszamy róne tematy, ale żadne z nas nie wspomina o rodzinie. Ciekawe czy on ma rodzeństwo, przyjaciela, którego musiał zostawić i być może już nigdy ich nie spotka? To smutne. Cały ten świat jest smutny. Żal mi go. Zupa już gotowa, grzanki też. Pięć minut nikt się nie odzywa, tylko zajadamy. Szczegulnie ja. Nic dziwnego! Przeciez nic dawno nie jadłam. Gdy kończymy. Do kuchni wchodzi Eric. Co on tu robi?!
-Oooooooo... Co wy TU robicie?
-Nie widać? Jemy kolację- odpowiada Haymitch- a TY?
-Zachciało mi się pić i pomyślałem, że tutaj coś znajdę. Wy zapewne zrobiliście tak samo. Hę?
-Tak, masz rację.
-Wiedziałem. Ooo, Maysilee, już nie śpisz?
-Jak widać dawno się obudziła. Chyba że właśnie lunatykuje- chłopak się śmieje, a ja uśmiecham- powiedz mi May, lunatykujesz?
-Nie, raczej nie.
- No widzisz kolego, czyli jest tu świadomie.
-Zauważyłem.
Następuje niezręczna cisza. Eric po chwili idzie po szklankę i wodę. Nalewa sobie ostrożnie płyn i wychodzi z kuchni bez słowa.
-Dziwny typek- zauważam.
-Tak. Bardzo. Nigdy go nie lubiałem.
-Znasz go?
-Uhm. Chodził ze mną do klasy. Wrobił mnie kiedyś i oberwało mi się przez to nieźle po uszach.
-Co takiego zrobił?
-Napisał coś na ścianie szkoły. Potem schował się i czekał, aż będę tamtędy przechodzić.Gdy znalazłem się Tam to zawołał, że jakiś wandal maluje po budynku. Dobrze wiesz, że jest tam dużo takich rysunków, ale ten zezłościłby każdego strażnika pokoju. Przez to zostałem "lekko" wychłostany i musiałem pomalować całą szkołę. Do tej pory bolą mnie plecy.
-Kiedy to było?- pytam lekko zdziwiona.
-Miałem 13-14 lat. Wcześniej byliśmy przyjaciółmi. Nie wiem dlaczego to zrobił
Nie chcę wiedzieć.
-Hmmm- kończę jeść i chowam talerz do zmywarki. Nie poruszam dalej tematu. Widzę, że go to boli. Haymitch chowa naczynia. Zostawiamy kuchnię taką jaką zastaliśmy  i wracamy do swoich pokoi. Po drodze jeszcze rozmawiamy, ale ciszej niż ostatnio, bo nie chcemy nikogo obudzić. Chłopak odprowadza mnie do mojego przedziału. Przytula delikatnie mnie i szepcze "dobranoc May. Będzie dobrze". Odpowiadam "wiem". Haymitch lekko całuje mnie w czoło i ucieka do siebie. Kładę się spać z dziwnym uczuciem w brzuchu.

wtorek, 12 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 6

Witam! Oto nowy rozdział. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :). Przepraszam tylko, że tak długo czekaliście. Zapraszam do przeczytania.
************************************************************************

Widać, że zawodowcy są przygotowani na rzeż. Brrr... Zaczynam się bać. W tym roku tak dużo osób bierze udział w igrzyskach, a tylko jedna może wygrać. Nie mam żadnych pobocznych miejsc na podium. Zwycięzca będzie żył w luksusach do końca swoich dni, ale za jaką cenę? Najwyższą jaka może być- ludzkie istnienie. 48 niewinnych ludzkich istnień. Samych dzieci. Przeszły mnie ciarki. O czym ja myślę? Pomyślę o śmierci jak stanę z nią twarzą w twarz. Teraz jesteśmy na tym "spotkaniu" z Carlą. Ciekawe ile ona ma lat? Patyczak znowu się odezwał.
-Tak... Oto w a s i tegoroczni rywale. Co o nich sądzicie?
-Zawodowcy  z pierwszych czterech dystryktów wyglądają na przygotowanych, jak zawsze. .. Dzieciaki z siódemki... masakra. Czemu w tym roku?- Pyta Eric.
-I tak kiedyś zostałyby wylosowane- stwierdza Haymitch.
-Skąd ta pewność?- dziwię się.
-Tak jakoś. Myślę, że lepiej, iż teraz ich wylosowano.
-Nieprawda!- Krzyczę-e tym roku trafiły na najgorszą rzeż w historii igrzysk.
-Taak, lecz gdyby nie one, moglibyśmy trafić na nieco starsze osoby, silniejszych rywali- odparł.
-I co z tego?! To dzieci Są bezbronne!- Bronię się.
-My również. Nie mamy nawet mentora- krytykuję Hanna- oni raczej mają.
-Tak, ale wy za to macie dwie opiekunki- dołącza się Carla.
-CO?!- krzyczy cała nasza czwórka.
-Zaskoczyłam was prawda? Podczas tegorocznych igrzysk będzie się szkoliła u mnie nowa opiekunka dwunastki. Chcenie ją poznać?- nie bardzo...- Oto ona. Effie! Możesz wejść kochana!
Do przedziału wchodzi dziewczyna, może dwa, trzy lata starsza ode mnie. Ma jasną cerę, twarz pokrytą białym pudrem i fioletową perukę. Ubrana jest w sukienkę tego samego koloru co włosy, rozszerzającą się na dole. Sięga przed kolano. Do tego również fioletowe byty na koturnie.Kto wygląda gorzej: ona czy Carla? Hmmm... Nagle ktoś pochyla się nad mną. To Haymitch. 
-Chyba Carla.
-Spróbuj tego Maysilee. Jest naprawdę dobre. Zobacz.
-Słucham?!-O co mu chodzi?
-Czytam ci w myślach. Carla. Chociaż może nie. Obie są straszne.
Zatkało mnie. Kompletnie mnie zatkało. Skąd on wie o czym pomyślałam? NA PEWNO nie czyta mi w myślach!
-Skąd ty to wiesz?
-Ale co?
-No to o czym pomyślałam.
-Plus to, skąd wiem ile Carla ma lat?
-To także.
-Carla ma około 50 lat. Po prostu wiem o takich rzeczach jak te, a to skąd wiem o czym pomyslałaś... no  cóż...
-No, a więc...
-No... chyba pomyślałem o tym co ty, w tym samym momencie. Miałaś taką minę, że nie mogłaś o czymś innym myśleć. Hahaha.
-Haha, rozumiem.
Dalszą rozmowę oczywiście ktoś nam przerwał. To znaczy może nie zupełnie... W tym samym momencie trwało parę rozmów i teraz zwróciliśmy uwagę na inną. Rozmowę oczywiście.
-...tak, tak. E-F-F-I-E T-R-I-N-K-K-E-T. Tak to się pisze moja droga Hanno.  Tak się cieszę, że jesteś tu z nami Effie. Effie moi drodzy to moja uczennica i przyszła opiekunka dwunastego dystryktu.-Teraz zwraca się do dziewczyny- rybko zechciej poznać tegorocznych trybutów: Hanna Softhare, Maysilee Donner, Eric Kathernoise i Haymitch Abernathy. Urocza z nich czwóreczka prawda.
-Oczywiście- odpowiada Effie.- Witam i miło mi was poznać. Naprawdę- dodaje widząc nasze mało przyjazne miny.
-Dzień dobry- Hanna pierwsza się podnosi by powitać "gościa".- Mi również  miło panią poznać.
Następnie wstaję i ja, potem Eric. Spoglądam na Haymitha gdy przychodzi jego kolej. On tylko przewraca oczami, po czym z wielką niechęcią także wita Effie.
-Moi drodzy- znowu mówi Effie patrząc tylko na Hannę- nie musicie zwracać się do mnie na "pani". Nie lubię tego. Mówcie do mnie po imieniu. Dobrze.
-Ile będziemy jeszcze jechać?- Pyta Hanna.
-Hmm... Pewnie jeszcze jakieś dwa dni rybciu.
Spoglądam na dziewczynę. Ona patrzy się w okno. Wydaje się smutna. Może boi się tak jak ja, tego dnia w którym będziemy musieli stanąć na arenie. Ruszyć do walki. Smutne. Ale taka jest kolej rzeczy. Podchodzę do Hanny.
-Coś się stało? wyglądasz na zmartwioną.
-A ty jakbyś się czuła gdybyś za parę dni szła na śmierć?!
-No wiesz, tak się składa, że mam ten sam problem. Tym razem jest więcej trybutów...
-Wiem! Nie musisz mi tego uświadamiać!
-Spokojnie. Po co się denerwować? Nie tylko ty masz szansę zginąć. Nie musisz tez być taka oschła. Na arenie lepiej nie mieć zawziętych rywali, którzy będą chcieli się ciebie pozbyć jako pierwszej. Będąc miłą może pożyjesz dużej.
-Pff. Wolę...
-Co wolisz?
-Nieważne...
-Na pewno?
-Tak. Raczej tak.
-Okej.
-Przepraszam, że tak cię zaatakowałam. Wiem, że nie miałaś złych zamiarów. Zapomniałam po prostu, że nie tylko ja siedzę w tym bagnie. Zapomniałam o innych. Często mi się to zdarza.
-Nic się nie stało. Serio. Każdy miewa czasem złe dni. To normalne. Też często wybucham na swoją siostrę z byle powodu- wspomnienie Sary mnie zabolało.
-Masz bliźniaczkę prawda?
-Uhm.
-Ja nie mam rodzeństwa. Jestem jedynaczką. Jak to jest mieć rodzeństwo?
-No... Ja osobiście mogę wszystko powiedzieć siostrze. Jest najbliższą mi osobą i wieczną przyjaciółką. Gdyby to ją wylosowano, nie mnie to chyba bym oszalała. Nie wiem jak ona. Łączy nas bardzo silna więź. Dużo łączy, tak samo jak dzieli. Dość często się kłócimy, ale to chyba normalne u rodzeństwa. Tata mówił mi, że też często się kłócił ze swoim bratem. Ale kocham Sarę, bo to moja siostra...- zachciało mi się płakać. Kiedy tylko myślę o siostrze, czuję dziwne ukłucie w sercu- strasznie za nią tęsknię. Bez niej nie mam komu się tak szczerze wypłakać, z kim się pośmiać...
-Moja koleżanka ma brata, ale nigdy nie mówiła o nim w taki sposób jak ty o swojej siostrze. To co was łączy jako bliźniaczki wydaje się być bardzo mocne. Chciałabym mieć rodzeństwo. Gdyby wylosowano Sarę, a nie ciebie to czy- urywa na chwilę- to czy byś się za nią zgłosiła na trybuta?
 To pytanie wolę przemilczeć. Nic nie odpowiadam, bo nie znam na nie odpowiedzi. Czy byłabym zdolna do zgłoszenia się za Sarę? Nie wiem... Naprawdę... Ona nie zgłosiła się za mnie, ale to nie oznacza, że mnie nie kocha, że chciała się mnie pozbyć. Nie. Widziałam jej spojrzenie kiedy mnie wylosowano i gdy wyprowadzano ją z Pałacu Sprawiedliwości. Rozpacz. Była w jej oczach rozpacz, strach, ból, złość. Gdyby to ją wylosowano czułabym to samo, ale czy bym się zgłosiła to tego nie wiem. Też mam prawo żyć. Miałam. Zgłoszenie się z własnej woli na śmierć nie jest łatwą decyzją. Możliwe, że bym tego nie zrobiła. Raczej nie.
-Nie wiem. To trudna decyzja- głos utknął mi w gardle.
-Rozumiem. Przepraszam, że poruszyłam ten temat. Ja bym się raczej nie zgłosiła. Nie umiałabym.
-Aha.
- Czy ktoś jest głodny?- pyta Carla z lekkim rozbawieniem. Tylko Eric kiwa głową.- To w takim razie zapraszam was moi mili na kolację.
 Przechodzimy do przedziału gdzie znajduje się jadalnia. Na stole znajdują się już najróżniejsze potrawy jakich w życiu nie widziałam. Siadam na pierwszym z brzegu miejscu. Po mojej prawej stronie szybko siada Haymitch jakby się bał, że ktoś zajmie mu to krzesło. Z lewej strony mam Carlę, a naprzeciwko Erica. Hanna usiadła między nim, a Effie. Nie jestem pewna czy coś przełknę po wrażeniach dzisiejszego dnia. Spróbuję. Najpierw nalewam sobie soku z pomarańczy. Jest pyszny! Co by tu zjeść? Zanim się zastanowiłam. Carla podaje mi srebrny półmisek.
-Dziękuję.
 Biorę od niej naczynie. W środku  jest...
-To makaron w sosie pomidorowym i mielonym mięsem. Spaghetti
 Nakładam sobie najpierw łyżkę. Spróbuję, co mi tam. Raczej nie jest zatrute. Mmmm. Pyszne. Nakładam drugą i trzecią łyżkę. Haymitch pyta się po chwili czy to jest zjadliwe bo nie wie co nałożyć. Śmieję się i nakładam mu makaronu. Niechętnie bierze  pierwszy kęs do ust. Po chwili jednak na talerzu nie ma śladu po spaghetti. Śmieję się, a on nalewa mi do głębokiego talerza zieloną zupę.
-Co to?- pytam.
-Zupa, jakbyś nie zauważyła- dodaje z uśmiechem.
-Wiem, ale jaka?
-Bardzo dobra. Spróbuj.
 Biorę łyżkę do ust. Po chwili ciepły, gęsty płyn rozpływa mi się w ustach. Pychota!!! Krem smakuje jak...
-I co? wiesz już jaki to krem?- pyta chłopak.
-Aha. To krem szpinakowi. Naprawdę dobry.
-O, to dobrze bo nie wiedziałem i chciałem najpierw sprawdzić czy tobie smakuje- śmieje się.
-Ejjj!- szturcham ko w ramię i chichoczę.
 W jadalni spędziliśmy jeszcze parę godzin. Lepiej się wszyscy poznaliśmy. Haymitch może nawet trochę się rozluźnił. Jest nawet przyjemnie.
Jest już późno. Żegnam się z wszystkimi. Ruszam do pokoju. Gdy idę do swojego przedziału słyszę kroki innych. Wszyscy są zmęczeni wrażeniami dzisiejszego dnia. Rzeczywiście dużo się działo. Kiedy chwytam za klamkę ktoś łapie mnie za ramię. To... Haymitch. Oczywiście.
-Dobranoc May. Miłych snów.
-Oh!- odwracam się w jego stronę. Patrzymy się chwilę na siebie. -Dobrej nocy- odpowiadam i wchodzę do pokoju. Wiem że chłopak stoi za drzwiami. Czuję dziwne uczucie w brzuchu... Hmmm... Przebieram się w piżamę. Kładę na łóżku. Nie mogę zasnąć. Dręczą mnie wspomnienia rodziny, zapłakanej przyjaciółki. Sama płaczę do poduszki. Po chwili jednak zasypiam.

poniedziałek, 7 lipca 2014

ROZDZIAŁ 5

Ten list mnie po prostu wzruszył. Ot tak. Gdy przeczytałam "Droga Maysilee" już wiedziałam, że będę płakać. Niby taki zwykły list który dla dziecka z Kapitolu( nasza "kochana" stolica) byłby- zwykłym, bezwartościowym listem, a dla mnie- Maysilee Donner z dwunastego dystryktu państwa Panem, zajmującym się wydobywaniem węgla- jest listem napisanym przez moja najlepszą przyjaciółkę (zaraz po siostrze Sarze) Alice Berry. List napisany w pośpiechu z lekko rozmazanym atramentem w podpisie dodał mi otuchy, wiary w siebie, lecz jednocześnie sprawił, że jest mi trochę smutno. Nie wiem czy dam radę wygrać te zawody na śmierć i życie. Nie chcę by Alice się zawiodła. Nie mam ochoty sprawić jej zawodu. Możliwe, że się udam, może nie... Dwa razy więcej trybutów... Dwa razy więcej zabitych niż rok temu... Nie chcę zabić bezbronnych( choć może nie do końca np: zawodowcy z 1, 2) trybutów. No cóż zobaczymy. Na policzek leci mi kolejna łza. Koniec mazania się! To nic nie da! Spoglądam znad listu. Haymitch gapi się w okno. Ciekawe czy czytał ten list gdy zostawiłam paczkę w jego pokoju. Chcę się tego dowiedzieć. Gdy mam już zamiar otworzyć usta to przedziału wchodzi Eric. Abernathy patrzy na niego gniewnym spojrzeniem. Czemu też wszedł? Nie mógł poczekać paru sekund? Chociaż czy to takie ważne? Ten list. Tak naprawdę nic tam nie było. Trudno. Eric siada na fotelu na przeciwko mnie. W pomieszczeniu panuje nie naturalna cisza. Nagle chłopak ją przerywa.
-Jestem Eric...
-Wiemy matole- warknął Haymitch.
-Czemu jesteś taki nie miły?- Pytam go.
-Nie, jestem bardzo miły.
-Nie prawda- zaprzeczam.
-Taki jestem. Czemu nam się przedstawiłeś?
-Bo chciałem was zapoznać jak należy...
-To bardzo miłe z twojej strony- szepcze.- Ja jestem Maysilee, a to jest Haymitch- spoglądam na Abernathy'ego.
-Tak, tak przepraszam. Miło mi... Ile ty w ogóle masz lat co?
-15, a wy?
CO?! Piętnaście lat?! Myślałam, że ma 13/14 lat... Oj tam trochę się pomyliłam. Zdarza się.
-Ja mam 16, ona 15. Tak jak ty. Po co ci ta wiadomość?
-Tak tylko chciałem wiedzieć.
-Rozumiem- odpowiadam.
-Wiecie co jest waszą bronią?- znowu pyta Eric, a Haymitch jeszcze bardziej wytrzeszcza oczy.
-Po co ci ta informacja?! Chcesz się dołączyć do zawodowców i nas zniszczyć. Tak?!- warknął.
-Nie, nie no co wy... Na pewno nie to.
Dalszą rozmowę przerywa nam wejście Hanny. Dziewczyna siada koło Erica. Rozgląda się po przedziale, spogląda przez okno i następnie mierzy wszystkich wzrokiem. Zerkam na Haymitcha. Zrobił się cały czerwony. Chyba ze złości. Śmiesznie wygląda. Chyba zaraz znowu wybuchnie. Czekam chwilę. Miałam rację! Chłopak już otworzył usta.
-Co tak na nas patrzysz?!- Warknął.
-Nie mogę?!- Odszczekała Hanna.
-Możesz tylko nie w taki sposób.
-W jaki chłoptasiu?- Widzę na jej twarzy gardzący uśmieszek.
-Po pierwsze nie nazywaj mnie chłoptasiu. Po drugie patrzysz na nas w taki gardzący sposób jakbyś miała nas za śmieci.
-Raczej tak nie uważam- uśmiechnęła się.
-Raczej?!- Znowu warknął Abernathy.
-No raczej, bo wszyscy jesteśmy z dwunastego dystryktu i...
-I mamy takie same szanse na wygraną jak ty laluniu... Hm... czyli bardzo marne szanse.
-Rozumiem, ale...
Dalszą kłótnie przerwało wejście Carly. Jej dziwna sukienka... Nie mogę patrzeć. Jest obrzydliwa, tak samo jak jej właścicielka. Bleee... Zaraz zacznie się "spotkanie". Ciekawe o czym będzie przynudzać. Gdybyśmy mieli mentora... Ale nie nasz dystrykt ma tylko tą głupią prowadzącą Carlę Eithersone, która jest tępa, tępa, tępa. Nie wiem czy kiedykolwiek ktoś z naszego dystryktu wygrał igrzyska. Ciekawe jaka będzie nowa prowadząca? Pewnie tak samo głupia. Nieważne. Słyszę jej przepełniony słodyczą głosik. Udaje miłą. Po co? Czy ona chce nam umilić czas? Raczej tego nie  osiągnie. Nie. Zaczyna się
-Jak tam moi kochani? Odświeżyliście się?- Wszyscy kiwają głowami- to dobrze pokoje pewnie też wam się podobają. Wspaniale. Przykro mi, że nie posiadacie mentora...
POSIADACIE??? Czy ludzie mogą być posiadani? Co ja mówię?! Prezydent Snow posiada całe Panem. Nikt go raczej nie obchodzi. Tylko on i ci jego zasmarkani  ludzie z Kapitolu. Phi.
-Dobrze... Więc, co byście chcieli robić? Możemy coś zjeść, porozmawiać o was, moi kochani, albo obejrzeć trybutów z innych dystryktów. Co wy na to? Zobaczymy z kim będziecie walczyć?
-Może być...- Mruczy Haymitch. 
-Dobra- szepcze Hanna.
-To wspaniale!- Patyczak się podniecił- Już włączam telewizor.
Sięga po pilota i naciska jeden z tysiąca guzików. Po chwili ze ściany wysuwa się duża plazma. Na ekranie pojawiają się pierwsze losowania. Kolejne. Następna. Teraz dystrykt 5, 6, 7.... Koniec. W pamięci zapadła mi rodzeństwo z jedynki( tak myślę, druga dwójka z tego dystryktu była raczej nudna). Oboje mają blond włosy i błękitne oczy. Chłopak jest trochę wyższy od siostry i dobrze umięśniony. Nawet przystojny. Pamiętam jeszcze dziewczynę z 4. Ma strasznie czarne włosy, oczy też ma ciemne. Kto tam jeszcze? Z 7 wylosowano małe dzieci! Chłopcy maja chyba 14 i 13 lat, a dziewczynki chyba 12 i 14. Masakra! Biedactwa! Pamiętam jeszcze chłopaka z 8. Jego oczy są bardzo zielone( takie wydają się na ekranie), a włosy prawie białe, tak samo jak skóra. Tak albinos. Chyba Stephen... Nikogo więcej nie zapamiętałam.

czwartek, 3 lipca 2014

Dziękuję

Witam!
W tym poście chciałbym podziękować za ponad 400 odwiedzin! Bardzo się cieszę, że tyle osób odwiedziło mojego bloga podczas ostatnich miesięcy. To wspaniałe, iż blog cieszy się tyloma odwiedzinami.
Mam niestety jeszcze złą wiadomość. Nie mogę na razie wstawić nowego rozdziału, ale zrobię to wtedy gdy go napiszę i wrócę do domu( jestem na wakacjach u kuzynów).
Jeszcze raz przepraszam  i dziękuję.

Vanille

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział 4

WITAM!!!
Dawno mnie tu nie było i bardzo chciałabym za to przeprosić. Na początku chciałam nie chciałam pisać, że nie miałam czasu i tak w ogóle. Niestety to prawda (po części). Nie miałam czasu, weny i po prostu nie chciało mi się zasiąść do pisania rozdziału. Przepraszam za to NAJMOCNIEJ!!! Mam nadzieję, że ten rozdział wynagrodzi Wam moją długo nie obecność. Zapraszam do przeczytania i jeszcze raz przepraszam!

*********************************************************************************

ROZDZIAŁ 4

Gdy podchodzę do drzwi przedziału widzę, że w pomieszczeniu siedzi Haymitch. O NIE!!! Tylko nie to nie teraz. Chociaż może... W sumie to on mnie przytulił i to On złapał mnie za rękę i to ON a nie ja powiedziała, że będzie dobrze. Czego się obawiać?! Phi! Ale... Może sobie coś pomyśleć, bo tak szybko przyszłam i to w tedy kiedy jest sam... Trudno i tak mnie zauważył. Wchodzę. Gdy przekraczam próg to chłopak nawet nie podnosi wzroku znad paczuszki. To nawet dobrze. Podchodzę do okna i spoglądam przez nie. Pociąg jedzie strasznie szybko więc nic nie widzę oprócz rozmazanego krajobrazu. Rozglądam się po pomieszczeniu. Wszędzie stoją kryształowe wazony i butelki, podłoga wymoszczona jest drogimi dywanami, mahoniowe meble są polakierowane, zasłony wykonane z jedwabiu, a fotele również pokryte drogim materiałem. Podchodzę do jednego z wazonów by powąchać białą różę. Pachnie... a właściwie nie pachnie. Myślałam, że będzie pachnąć jak te róże z ogrodu Alice. Znowu przypomina mi się dom. Zapłakana rodzina, Alice ze łzami w oczach i paczką wciskającą mi w ręce... Ciekawe co w niej jest? Jednak mój wzrok odwraca kolejny kwiat który pragnę powąchać. Nie znam jego nazwy, lecz jest śliczny i... ten też nie pachnie. Najwyraźniej pachnie tutaj tylko zasmarkana kasa włożona w ten pociąg który wiezie dzieci na śmierć. Cudownie! Znowu do oczu napływają mi łzy, ale tym razem nie daje im popłynąć. Na regale stoi jeszcze jeden wazon. Postanawiam także powąchać i te kwiaty, które i tak będą bez zapachu. Są to chyba goździki... tak na pewno. Podchodzę bliżej ale ale nie tylko ja się zbliżam do wazonu. Wącham. Ta roślinka ma intensywny zapach, nawet ładny i przede wszystkim przypomina mi dom. Coś, a raczej ktoś lapie mnie za ramię i mówi:
-Czemu wąchasz te kwiaty?
Odruchowo krzyknęłam, a gdy się odwracałam prawie strąciłam wazon. Prawie, bo Haymitch go złapał gdy był już tuż przy ziemi. Strasznie się przestraszyłam. Całe szczęście, że naczynie się nie zbiło. Co tego chłopaka interesuje, że wącham kwiaty?! Odstawia wazon na miejsce i trochę się oddala. Znowu zaczyna boleć mnie głowa. Zanim ruszyć w stronę fotela Abernathy zagradza mi drogę.
-Czy możesz się przesunąć?- Pytam jeszcze miło- chciałabym usiąść.
-Czemu krzyknęłaś?- Najwyraźniej słyszy tylko to co chce.
-Przestraszyłam się ciebie. Możesz się przesunąć?- Zaczynam się denerwować.
-Czemu wąchałaś kwiaty?- Cały czas stoi w miejscu zagradzając mi drogę.
-Lubię kwiaty. Przypominają mi dom. Możesz się łaskawie stąd ruszyć?!
-Nie- odpowiada ze stoickim spokojem. Zaczynam wątpić w to, że ma dziewczynę.
-Boli mnie głowa, muszę usiąść. Proszę przesuń się.
-Czemu boli cię głowa?
-Czemu jesteś taki irytujący?!
-Bo po prostu taki jestem i koniec. Czemu boli cię głowa?
-Bo po prostu mnie boli i koniec.
-Czemu?
-Mam migrenę!
-Trudno. Porozmawiamy?
-Zaraz ból wysadzi mi głowę muszę usiąść. Nie możemy pogadać siedząc?!
-Możemy.
-Otóż to. Dziękuję.
Chłopak w końcu raczył przesunąć swoje łaskawe 4 litery i pozwolił mi usiąść. Ból rozsadza mnie od środka. Oprócz dożynek to jeszcze ta przeklęta migrena! Nie wytrzymam! Haymitch, chyba zauważył, że jest ze mną źle i sam pobladł.
-Chcesz wody?
-Uhm- mruczę.
Wyszedł. Wrócił po chwili ze szklanką wody. Podaje mi ją. Wypijam duszkiem. Jest trochę lepiej ale nie znacznie. 
-Mogę jeszcze jedną?- pytam słabym i załamanym głosem.
-Jasne- znowu wybiegł. Tym razem wrócił z całą butelką. Nalał wodę do szklanki i podał mi.
-Dzięki. 
-Co jest w tej paczuszce?
-Nie wiem- odpowiadam z trudem.
-To zobacz- uśmiecha sie blado i podaje mi zawiniątko.
Rozwijam prezent. W środku znajduje liścik, woreczek tabletek z dopiskiem "na migrenę"... Cudownie, tabletki! Szybko wyciągam jedną, wsadzam do buzi i popijam wodą. Parę minut później czuję ulgę. Mam siłę rozmawiać.
-O czym chciałeś porozmawiać?
-Czy czujesz się lepiej?
-Tak. To o czym?
-No w sumie to chciałem...
-Co?
-Nie pamiętam...
-Chyba żartujesz,- na sto procent pamięta, tylko nie chce powiedzieć- o czym???
-Nie ważne...
-Na pewno?
-Taaa...
-Dobra.
Teraz między nami i w całym pomieszczeniu panuje nie zręczna cisza. Dziwne. Rozglądam się po pomieszczeniu. Niestety nie zauważam nic nowego. Te same drogie meble i nie pachnące kwiaty. Czuję się dziwnie, ale nie z powodu migreny. To coś dziwnego, czego nie potrafię określić... Nagle przychodzi mi do głowy pewne pytanie i obraz. Ten trochę nieśmiały uśmiech Haymitcha gdy powiedziała, żebym zobaczyła co jest zapakowane w prezencie. Pewnie sam zobaczył co jest w środku za nim tu przyszłam. Podstępna żmija. Nie lubię go. W paczce oprócz tabletek był jeszcze list. Rozglądam się i sięgam po liścik leżący na szklanym stoliku. To papeteria Alice, jej zapach, dom. Łza znowu próbuje się wydostać. Znowu jej nie wypuszczam. Rozwijam po perfumowany papier. Widzę znajomy charakter pisma mojej przyjaciółki.
-Co tam jest napisane?-rozmyślenia przerywa mi Abernathy. Czego on chce?!
-Nie twoja spraw- mruczę.
-Nie to nie.
Zamilkł. Całe szczęście! Wracam do listu. Jego treść mnie wzrusza:
"Droga Maysilee,
napisałam dwa listy. Dla Ciebie i dla Sary na wszelki wypadek gdyby którąś z Was wylosowano. No i stało się! Musiałam dać Tobie paczuszkę. Jak pewnie już wiesz zapakowałam też tabletki. Kanarek jest cudowny! Nazwę go imieniem tej Donner, którą wylosują... Kanarek May. Ślicznie. Jest nawet do Ciebie podobny. Tak pisałam ten list zaraz po tym jak wyszłyście. Wiedz, że Cię kocham. Jesteś najwspanialszą przyjaciółką na świecie! Mama już mnie woła, muszę kończyć. Pamiętaj May- będę za Tobą baardzo tęsknic. Już tęsknię! Pamiętaj- UWAŻAJ NA SIEBIE!!!
Twoja na zawsze przyjaciółka 
Alice Berry
PS- Maysilee masz wygrać! Wróć do domu!"


niedziela, 13 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 3

Wchodzę do pociągu. Na pierwszy rzut oka widzę same luksusy: satynowe fotele, kryształowe lampy i jedwabne zasłony. Meble są polakierowane, a podłogi wymoszczone drogimi dywanami. Wszystko wygląda jak z bajki. Tak... weźmy pod uwagę to gdzie jedziemy. Kapitol. Głodowe Igrzyska. Śmierć. Wszystko przestaje być takie piękne... Przemyślenia przerywa mi głos Carly "odświeżcie  się i chodźcie porozmawiać!". Kieruję się do pierwszego pokoju. Naciskam klamkę. Na drzwiach widnieje napis "Haymitch Abernathy". Cofam się by na niego nie trafić. Nie chcę z nikim rozmawiać. Z nikim. Zawracam. Dalszą drogę "ucieczki" zagradza mi coś twardego. Chyba wiem co to jest. To on. Niestety moje nadzieje legły w gruzach. Oby nie zaczął rozmowy. Myliłam się. Zaczyna.
-Co tu robisz?
-Ja?
-Nie ja?!
-No... Szukam swojego pokoju.
-W moim?
-Przez przypadek tu trafiłam. Nie zauważyłam plakietki na drzwiach.- Odruchowa ocieram załzawione oczy.- Już sobie idę. Na razie. 
-Poczekaj... Przepraszam.
Czy go stać na taki gest?
-Nic się nie stało- zaczynam być zmęczona tą rozmową i całym dniem. Znowu ocieram oczy.
Chcę się znaleźć u siebie i porządnie wypłakać. Już idę do siebie, ale on łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.
-Nie płacz.Przepraszam. Będzie dobrze, zobaczysz.
Przytula mnie. To chyba dziwne. Przecież ja go prawie nie znam. Wiem, że ma 16 lat, mieszka na Złożysku i ma dziewczynę. Do tego jest strasznie arogancki. Chcę odejść, lecz on mnie nie puszcza, tylko mocniej ściska. Jest mi dobrze,ale nie chcę się w nic wplątywać. Nagle coś kapie mi na głowę. Czyżby Abernathy płakał? Nie wierzę! Patrzę w górę. Tak. Po jego policzku spływa duża łza. Momentalnie się otrząsam. Odskakujemy od siebie w tym samym momencie. 
-Przepraszam- bąknęłam pierwsza- lepiej już pójdę.
-Tak, chyba tak- już wchodzi do swojego przedziału.- Lepiej cię odprowadzę, żebyś do kogoś innego nie weszła. 
-Dam sobie radę. naprawdę.
-Aha.
Kompletnie zignorował moją odpowiedź i pcha mnie w dobrym kierunku. Docieramy do mnie. Otwieram drzwi i chcę wejść do środka. Nie udaje mi się to, bo Haymitch znowu łapie mnie za rękę. Tym razem nic nie robi tylko ją trzyma. Patrzę mu w oczy. Mogę z nich wyczytać "Będzie dobrze". Kiwam głową i wchodzę do swojego pokoju. Rzucam się na łóżko. Jejku jakie miękkie! Poleżę tak chwilę i idę się ogarnąć, Ciekawę czy ten chłopak już poszedł? Boję się zobaczyć. Leżę dalej. Co tak naprawdę się dzisiaj stało? Rano pocieszałam tatę i mówiłam, że mnie nie wylosują... Niestety. Po policzku leci mi kolejna łza. Co się działo dalej? Nie chcę wspominać. Chyba będzie za dużo bólu. Pamiętam tylko ten głos jakby za szyby "MAYSILEE DONNER!". Straszne. Otrząsam się i idę pod prysznic. Może tam będzie mi łatwiej wszystko przemyśleć. Idę do łazienki. Odkręcam wodę i wciskam guzik z rysunkiem wanili. Płyn pachnie cudownie. Myję ciało i włosy. Wycieram się i otulam miękkim szlafrokiem. Sięgam po suszarkę i suszę włosy. Teraz wiąże je w długi warkocz i poprawiam grzywkę. Co założyć? Patrzę do szafy. Jest dużo ładnych rzeczy, ale nic nie wybieram. Zakładam swoją sukienkę z Dożynek. Jeszcze trochę pachnie domem. Przypinam brożkę z kosogłosem. Znalazłam ją kiedyś na łące. Wkładam buty i siadam na fioletowym fotel. Przypomina mi się Alice. Jej smutna twarz kiedy wciskała mi do ręki małą paczuszkę... Właśnie gdzie ta paczuszka? Szukam jej na podłodze i w łazience. Nigdzie jej nie ma. Może wypadła mi jak wsiadałam do pociągu... albo wtedy kiedy pocieszał mnie Haymitch. O zgrozo! Tylko nie on! Nie pójdę teraz do niego. Zapytam się go na tej "rozmowie" z Carlą i resztą trybutów. Patrzę na zegar. Dość długu już tu siedzę. Postanawiam wyjść. Cicho otwieram drzwi i wychodzę z przedziału. Idę cicho i powoli. Gdy docieram w dobre miejsce widzę, że nie jestem pierwsza... Siedzi tam Abernathy i podrzuca coś w ręce. To mój prezent od Alice...

                                                    ******************************
Trochę długo go wstawiam, ale w końcu się udało i przepraszam, że taki krótki. :) Mam nadzieję, że Wam się podoba. 

wtorek, 1 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ 2

Obie ruszyłyśmy w stronę apteki. Zaczęłyśmy zwalniać gdy weszłyśmy w dobrą alejkę. Strasznie jestem ciekawa jak Alice zareaguje na taki prezent. Wydaje mi się, że ten kanarek strasznie do niej pasuje. On jest żółciutki tak jej krótkie włosy i też wydaje się taki delikatny... Mama powiedziała to samo gdy go zobaczyła, tylko odniosła się do mnie i Sary, a nie do Alice. Obie mamy długie, jasne włosy i niebieskie oczy. Lubimy ludzi i rozmawiać. Często nam się usta nie zamykają. Pamiętam jak opowiadałyśmy mamie nasz pierwszy dzień w szkole. Mówiłyśmy na zmianę co drugie zdanie. Mama zawsze nam to opowiada gdy ma dobry humor przy naprawie butów. Wraz z siostrą jesteśmy bardziej podobne do mamy niż do taty. On jest rudy, a ona jest blondynką, jego oczy brązowe , a a jej błękitne. Dokuczają nam nawet czasami bóle głowy tak samo jak naszej mamie. Ma migrenę, babcia też... Coś mnie trzepnęło. Co to? Dostaję w policzek jeszcze raz. Już wiem. To moja siostra.
-Obudź się królewno!
-Co się stało?
-Jak to co?! Od pięciu minut mówię do ciebie, że już jesteśmy u Alice, a ty nic tylko stoisz z takim głupim wyrazem twarzy- Sara wygina swoją buzię- tak to mniej więcej wyglądało.
-Haha. Bardzo śmieszne. Pukamy?
-Tak-zapukała i drzwi otworzyła średniego wieku blondynka.
-Dzień Dobry pani Berry!- Móimy chórem- jest Alice?
-Witajcie dziewczynki. Alice jest w ogrodzie jeśli o to chodzi- pani Berry uśmiecha się ciepło.- Zaprowadzę was.
- Nie trzeba znamy drogę- odpowiada z uśmiechem moja siostra.
-W to nie wątpię, ale chciałam się o coś zapytać- mama naszej koleżanki śmieje się i pokazuje, żebyśmy za nią poszły.
-O co chodzi proszę pani?- pytam pierwsza.
-Chodzi o waszą mamę i o was. Jak tam wasze główki?
-Moja ostatnio nie boli, a twoja, Sarko- uśmiecham się do siostry ukazując wszystkie zęby.
-Ostatnio bolała mnie przedwczoraj...
-Dam wam tabletki, jak będziecie wracać- właśnie doszłyśmy do małego ogrodu.- Alice masz gości!- pani Berry wchodzi do domu.
Rozglądam się po ogrodzie. Jest tu tak pięknie, że nie dziwię się, iż moja przyjaciółka stąd nie wychodzi. W tym miejscu nie ma się pojęcia, że to dwunasty dystrykt zajmujący się wydobywaniem węgla. Rośnie tu parę wysokich drzew, masa różnych kwiatów i innych roślin ułatwiających leczenie ludzi. Do tego Alice wśród tych roślin wygląda jak wróżka. Na głowie ma nowo upleciony wianek z mleczy i jest ubrana w błękitną sukienkę z kołnierzykiem... Oznacza to, że jest już gotowa do dożynek. Uśmiech zszedł mi z twarzy. Dożynki. Jest jeszcze do nich około dwóch godzin, ale rodzina Berry szykuje leki gdyby jakaś matka nie mogłaby zrozumieć, że jej dziecko idzie na śmierć. Dlatego Alice chce być zawsze wcześniej gotowa...
-Hej wróżko!- krzyczy Sara- Co robisz?
-Cześć dziewczyny!- zbieram zioła na lek uspokajający. Po co przyszłyście? Myślałam, że zobaczymy się dopiero później.
-Tak wiem, ale mamy coś dla ciebie- uśmiecham się tajemniczo i wymieniam z siostrą tajemnicze spojrzenia.
-NIESPODZIANKA!!!- krzyczymy z Sarą w wniebogłosy- Zobacz!- wyciągamy klatkę z kanarkiem za pleców- Podoba ci się?- mówimy znowu jednocześnie.
-Ojej! Ah! Cudowny! DZIĘKUJĘ! Jesteście strasznie kochane!- Śmieje się Alice.
-Proszę. To taki drobiazg żebyś o nas nie zapomniała- odpowiadam.
-Skąd go wzięłyście?
-Tata dostał za naprawę butów. Na początku nie chciał nam go dać, ale Maysille go przekonała i oto jest.
-Dziękuje. Ten kanarek jest taki cudowny!
-Dziewczynki!- słyszę głos mamy. Po co ona tu przyszła?- Dziewczynki!
-Idziemy mamo!!!- krzyczę- Pa Alice, trochę wcześnie musimy iść, ale się jeszcze dzisiaj zobaczymy.
-Papa. Dziękuję jeszcze raz!
Idziemy w stronę drzwi. Ostatni raz macham do Alice i żegnam się z jej mamą. Wychodzimy. Mama cały czas trzyma nas za ramiona. Próbujemy się dowiedzieć o co chodzi, ale bez skutku. Docieramy do domy. W drzwiach stoi nasz ojciec. Lekko się uśmiecha i od razu nas przytula. Co się stało? Pytamy się też taty, lecz on tylko kiwa przecząco głową. Może chodzi o te złe przeczucia taty. Też się boję, ,że Sarę albo mnie wylosują. Ale nie do tego skutku! Patrze na zegar. 13.00. Mamy godzinę na przygotowania. Spokojnie zdążymy. Mama wyciąga z szafy dwie sukienki. Moja jest cała fioletowa z wąskim paseczkiem na biodrach. Bez względu na okoliczności w jakie ją zakładam strasznie ją lubię. Wydaję się wtedy taka delikatna i lekka. Idę się wykąpać w już chłodnej wodzie. Szoruje się cała z pyłku węgla, który na mnie osiadł. Wycieram się i ubieram. Zakładam swoją broszkę z kosogłosem. Zawsze przynosił mi szczęście. Teraz mama upina mi włosy. Zrobiła mi kok. Idę do lustra. Pierwszy raz widzę w nim piękną dziewczynę o dużych oczach. Nie wierzę, że to ja. Odwracam się. Za mną stoi Sara w różowej sukience. Ma otworzoną buzię i tylko mruga oczami. Słyszę jak szepcze:
-Maysilee jesteś piękna.
Chcę powiedzieć to samo do niej, ale tylko się rumienię. Znowu spoglądam w stronę zegara. 13.50. Tata ciągnie nas w stronę drzwi. Wychodzimy. Mijamy domy i docieramy do Pałacu Sprawiedliwości. Rozdzielamy się z rodzicami. Wraz z Sarą podążam, by nakłuć palec. Boli. Idziemy do naszego przedziału wiekowego gdzie spotykamy Alice. Łapiemy się za ręce i czekamy. Wita wszystkich opiekunka naszego dystryktu. Carla Eithersone. Niedługo skończy swoją pracę i zastąpi ją ktoś inny. Nienawidzę jej. Strasznie mnie denerwuje tym swoim przesłodzonym głosikiem. Jej strasznie chude ciało ubrane jest w coś dziwnego. Nie mam zielonego pojęcia co to. Nawet nie chcę wiedzieć. Oglądamy film o mrocznych dniach. Znam go na pamięć, ale i tak spoglądam w stronę ekranu. Przypominają nam jak pięćdziesiąt lat temu 13 dystrykt się zbuntował przeciw władzy i Kapitolowi. Przez to został zmieciony z powierzchni ziemi. Od tamtej pory są organizowane Głodowe Igrzyska. Co roku organizowane są Dożynki, podczas których wybiera się parę trybutów z pośród młodej kobiety i mężczyzny. Film się kończy. Teraz nadszedł ten moment. Zaczyna się najgorsze. Carla przypomina nam, że w tym roku będzie dwa razy więcej trybutów. Wiem. Nadeszła pora na losowanie. Carla znowu zaczyna słodko:
-Damy mają pierwszeństwo.
Miesza pierwszy raz w kuli. Wyciąga z niej karteczkę. Czyta:
-Hanna Softhare!
Z tłumu wychodzi niska brunetka. Cała się trzęsie. Kojarzę ją. Ma 14 lat i mieszka na Złożysku.
-To ty cukiereczku?- dziewczyna kiwa głową- Dobrze. Teraz kto będzie twoją koleżanką na arenie.
Ten patyczak miesza drugi raz. Coś nie może wyciągnąć tej obślizgłej kartki. W końcu udaje jej się jakąś wybrać jakąś z dołu i odczytuje:
-Maysilee Donner!
Te słowa nie chcą do mnie dotrzeć. Zostałam wylosowana na trybuta! To najgorsze co mogło mi się przydarzyć czuje jak siostra i Alice zaciskają swoje dłonie na moich. Serce zaczyna mi bić szybcej. Czuję jak pot oblewa mnie całą. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Chociaż może tylko raz. Było to na moich pierwszych dożynkach. Stałam w z małymi dziećmi, ściskając siostrę za rękę. Obejrzałyśmy film o Mrocznych Dniach i czekałyśmy na losowanie. Strasznie się bałam. Wszystko się we mnie trzęsło tak jak teraz. Słyszę głos Carly „Nie bój się rybko podejdź do mnie”. Puszczam ręce dziewczyn i dalej nogi same mnie niosą w stronę estrad. Staję koło Hanny. Szukam wzrokiem rodziców. Stoją koło państwa Berry. Mama płacze w ramię taty, a on ją przytula. Pani Berry ich pociesza.
-Jesteś Maysilee, tak?
-Aha- szepcze.
Patyczak pyta się czy ktoś nie zgłasza się na trybutów. Odpowiada jej cisza. Szukam siostry. Z jej oczu mogę wyczytać „przepraszam siostrzyczko”. Po policzku płynie mi łza. Dlaczego ja?! Przecież nie brałam dodatkowej żywności! Cholerne Ćwierćwiecze Poskromienia! Czemu dwa razy więcej dzieciaków ma zginąć?! Ten świat jest beznadziejny i ma tak samo beznadziejną władzę. Przeklęty prezydent Snow!!!
-Haymitch Abernathy! Chodź chłopcze nie lękaj się- koło mnie staje wysoki chłopak. Znam go. Ma szesnaście lat. Widziałam jak gapi się w szkole na moją siostrę, albo na mnie. Nie wiem. Poza tym chyba ma dziewczynę. Amanda Loth... Jakoś tak. Puszcza mi oko i mówi „zobaczysz będzie dobrze”. Akurat! Już widzę te jego „dobrze”!
-Eric Kathernoise!
Tego chłopaka nie znam. Ma morze 13/14 lat. Nie więcej. Jest niski i wydaje mi się chudym i spałbym chuchrem.
-Oto tegoroczni trybuci! Proszę o brawa!
Ludzie biją prawo mimo woli. Bez entuzjazmu. Wiedzą, że i tak nasz dystrykt ma marne szanse na wygraną. Nie wiem czy u nas był jakiś zwycięzca. Może był bardzo dawno. Nie wiem. Teraz prowadzą nas do Pałacu Sprawiedliwości. Możemy się ostatni raz zobaczyć z bliskimi. Idę z Strażnikami Pokoju. Wpychają mnie do nie wielkiego pomieszczenia. Siadam na miękkim purpurowym fotelu. Chciałabym pożegnać się z rodzicami, siostrą, państwem Berry i Alice. Sama nie jestem pewna. Niczego nie jestem teraz pewna. Może oprócz tego, że chcę płakać. Leci mi pierwsza łza. Akurat wchodzą rodzice z siostrą.
-May!- ryczy Sara- Przepraszam! Przepraszam z wszystko! Kocham cię wariatko! Musisz wygrać te głupie igrzyska! Obiecaj!
-Nie płacz Sarko. Postaram się, ale niczego nie obiecuję.
-Znajdziesz jakąś dmuchawkę. Umiesz wspaniale z niej dmuchać. Widziałam jak dmuchasz w owady na Łące.
-Dobrze- staram się nie dołować bardziej siostry.
-Żegnaj córeczko!- płacze mama- pamiętaj, że cię kocham.
-Ja też mała. Nawet nie wierz jak bardzo- tata podchodzi i mnie mocno ściska.
Chwilę i już czuję jak dołącza się do niego Sara z mamą.
-Koniec odwiedzin!- krzyczy strażnik
-Pa siostrzyczko!
Sara wciska mi w rękę malutki kwiatek. To jej ulubiony. Niezapominajka. Nie zdążam dłużej pomyśleć, bo wchodzi Alice z rodzicami.
-Nie zapomnę o tobie! Kocham cię! Pamiętaj, że zawsze będziesz moją przyjaciółką.
-My też o tobie nie zapomnimy Maysilee- mówi pani Berry i podaje mi małą paczuszkę.
Moja przyjaciółka zostaje wyprowadzona. Chwilę potem i ja...

           *******************************************************************************

Mam nadzieje, że wam się spodobał i bardzo proszę o ocenę :)

piątek, 28 marca 2014

Ogłoszenia

WITAM!
Nowe rozdziały będę starała się wstawiać raz w  tygodniu, może czasami uda mi się częściej( wszystko zależy czy będę miała wenę :)  ). Jeśli macie jakieś zastrzeżenia co do treści to piszcie to komentarzach.
To chyba wszystko.  
 Dziękuję za uwagę

środa, 26 marca 2014

ROZDZIAŁ 1

Dzisiaj zaczynam swoja działalność z tym blogiem. Oto pierwszy rozdział mam nadzieje, że wam się spodoba.

*********************************************************************************
Biegnę. Biegnę coraz szybciej po suchych liściach. Otaczają mnie ogromne drzewa, które wydają się rosnąć z każdym moim krokiem. Nagle widzę grupę ludzi. Zawodowcy. Chcę zawrócić, ale nie mogę. Ze strony z której przybiegłam nadąża pożar. Co teraz? Zginę? Wiem, że i tak nie wygram tych igrzysk. Zostało trzech zawodowców, para z 5 i ja. Nie chcę się poddać tym maszynom do zabijania więc odwracam się i biegnę w stronę ognia. Zatrzymuję się i dotykam ręką płomieni. Po chwili czuję jak całe mnie obmywają...
Budzę się cała mokra ze strachu. Szybko spoglądam na dolne piętro łóżka. Całe szczęście moja siostra bliźniaczka tam leży przytulając się do naszej mamy. Sara zawsze boi się zasnąć przed dożynkami i prosi mamę by z nią spała. Jest zupełnie inna niż ja. Ona... wszystkiego się boi, a szczególnie dnia dożynek i pająków, ale po piętnastu latach życia w dwunastym dystrykcie powinna się przyzwyczaić. Ja jestem może trochę bardziej otwarta i nawet lubię pająki. Szczególnie te jadowite. Odkąd przyjaźnie się z Alice, która jest córką miejscowego aptekarza interesują mnie... trucizny. Mogą być dobra broniom na Głodowych Igrzyskach. Nienawidzę tych ludzi co karzą wysyłać bezbronne dzieci na rzeź, ale chyba nie tylko ja. Wstaję i po cichu schodzę z spróchniałej drabinki. Wkładam swoje stare niewygodne buty. Gdy idę założyć jedyną miłą w dotyku rzecz, a mianowicie szlafrok mamy ,mój wzrok trafia na coś niecodziennego. Tata. Nasz ojciec płacze z głową schowaną w rękach. Jest to widok dziwny, bo tata nigdy nie płakał, zawsze wydawał mi się człowiekiem spokojnym o stalowych nerwach. Co się teraz stało, że się przełamał? Zanim zdążę to przemyśleć już klękam koło niego, związując jasne włosy w koński ogon
-Tatusiu co się stało?
Odpowiada mi ciche jęknięcie.
-TATO!?
-Co się stało Maysilee?
-Tato to ja się pytam co się stało. Czemu płakałeś?
-Bo... Ja...
-Tato?
-Mam złe przeczucie kwiatuszku.
-Jakie znowu złe przeczucie?
-Takie, że was wylosują. Ciebie albo Sarę- jego głos się znowu załamał- nie chcę was stracić, mama tak samo.
-Tatusiu posłuchaj, to mało możliwe żeby nas wylosowano. Sara ani ja nie brałyśmy dodatkowej żywności więc mamy małą szansę, ze nas wybiorą- po chwili przypominam sobie, że teraz jest  drugie Ćwierćwiecze Poskromienia i udział w igrzyskach bierze czworo trybutów, ale nie dołuje taty.
-Wiem, ale tak sobie pomyślałem, że to może się zdarzyć.
-Też się martwię, ale jestem dobrej myśli. Zrobić ci herbatki? Dostałam nową ziołową herbatę od Alice. Powinna poprawić ci nastrój tato- i uśmiecham się najmilej jak umiem.
-Nie, tym razem podziękuje- Uśmiecha się blado.
-Jak tam chcesz, ale ja i tak się napiję.
Zaparzam herbatę i siadam w kuchni koło taty. Nasze warunki są trochę lepsze niż w innych domach np. na Złożysku, bo moi rodzice są szewcami. Reperujemy buty i to pomaga nam mieć codziennie świeże pieczywo. Pije powoli herbatę i patrzę się za okno. Słonce już wzeszło, ale nikogo nie ma na ulicach. Dzisiaj nikt nie musi iść do pracy w kopalni, albo do szkoły. Całe szczęście bo chyba nie wytrzymałabym ośmiu godzin słuchania o tym jak trzeba wydobywać kamień węgielny wiedząc, że o 14.00 mogę być wylosowana na trybuta. Ten dzień byłby nawet ładny. Niebo jest bezchmurne, poranne promienie słońca ogrzewają moją bladą twarz przez szybę. Miło by było położyć się teraz na trawie, na łące wraz z Sarą i Alice. Ah... Coś się poruszyło za moimi plecami. Odwracam się. To tata pochyla się nad mamą i delikatnie budzi ją całusem w policzek. Mama otwiera oczy i spogląda nimi na tatę.
-Która godzina?
-Dziesiąta
Ich rozmowa przestaje mnie interesować. Wstaję szybko i biegnę do szafy. Zrzucam koszulę nocną i wkładam pierwszą lepszą koszulę i spodnie. Podbiegam do Sary, która właśnie wstała i szepczę jej do ucha:
-Ubieraj się musimy dać Alice prezent.
-Która godzina?
-Po dziesiątej.
Sara szybko wstaje i robi to co ja przed chwilą. Podbiega do mnie i razem wychodzimy z domu w stronę szopy. Stamtąd wyciągamy małego żółtego kanarka w klatce, którego tata dostał w zamian za naprawę butów. Obie pędzimy do apteki...


*********************************************************************************************
Mam nadzieje, że wam się podobało. Jeśli macie jakieś uwagi to piszcie w komentarzach <3