środa, 26 marca 2014

ROZDZIAŁ 1

Dzisiaj zaczynam swoja działalność z tym blogiem. Oto pierwszy rozdział mam nadzieje, że wam się spodoba.

*********************************************************************************
Biegnę. Biegnę coraz szybciej po suchych liściach. Otaczają mnie ogromne drzewa, które wydają się rosnąć z każdym moim krokiem. Nagle widzę grupę ludzi. Zawodowcy. Chcę zawrócić, ale nie mogę. Ze strony z której przybiegłam nadąża pożar. Co teraz? Zginę? Wiem, że i tak nie wygram tych igrzysk. Zostało trzech zawodowców, para z 5 i ja. Nie chcę się poddać tym maszynom do zabijania więc odwracam się i biegnę w stronę ognia. Zatrzymuję się i dotykam ręką płomieni. Po chwili czuję jak całe mnie obmywają...
Budzę się cała mokra ze strachu. Szybko spoglądam na dolne piętro łóżka. Całe szczęście moja siostra bliźniaczka tam leży przytulając się do naszej mamy. Sara zawsze boi się zasnąć przed dożynkami i prosi mamę by z nią spała. Jest zupełnie inna niż ja. Ona... wszystkiego się boi, a szczególnie dnia dożynek i pająków, ale po piętnastu latach życia w dwunastym dystrykcie powinna się przyzwyczaić. Ja jestem może trochę bardziej otwarta i nawet lubię pająki. Szczególnie te jadowite. Odkąd przyjaźnie się z Alice, która jest córką miejscowego aptekarza interesują mnie... trucizny. Mogą być dobra broniom na Głodowych Igrzyskach. Nienawidzę tych ludzi co karzą wysyłać bezbronne dzieci na rzeź, ale chyba nie tylko ja. Wstaję i po cichu schodzę z spróchniałej drabinki. Wkładam swoje stare niewygodne buty. Gdy idę założyć jedyną miłą w dotyku rzecz, a mianowicie szlafrok mamy ,mój wzrok trafia na coś niecodziennego. Tata. Nasz ojciec płacze z głową schowaną w rękach. Jest to widok dziwny, bo tata nigdy nie płakał, zawsze wydawał mi się człowiekiem spokojnym o stalowych nerwach. Co się teraz stało, że się przełamał? Zanim zdążę to przemyśleć już klękam koło niego, związując jasne włosy w koński ogon
-Tatusiu co się stało?
Odpowiada mi ciche jęknięcie.
-TATO!?
-Co się stało Maysilee?
-Tato to ja się pytam co się stało. Czemu płakałeś?
-Bo... Ja...
-Tato?
-Mam złe przeczucie kwiatuszku.
-Jakie znowu złe przeczucie?
-Takie, że was wylosują. Ciebie albo Sarę- jego głos się znowu załamał- nie chcę was stracić, mama tak samo.
-Tatusiu posłuchaj, to mało możliwe żeby nas wylosowano. Sara ani ja nie brałyśmy dodatkowej żywności więc mamy małą szansę, ze nas wybiorą- po chwili przypominam sobie, że teraz jest  drugie Ćwierćwiecze Poskromienia i udział w igrzyskach bierze czworo trybutów, ale nie dołuje taty.
-Wiem, ale tak sobie pomyślałem, że to może się zdarzyć.
-Też się martwię, ale jestem dobrej myśli. Zrobić ci herbatki? Dostałam nową ziołową herbatę od Alice. Powinna poprawić ci nastrój tato- i uśmiecham się najmilej jak umiem.
-Nie, tym razem podziękuje- Uśmiecha się blado.
-Jak tam chcesz, ale ja i tak się napiję.
Zaparzam herbatę i siadam w kuchni koło taty. Nasze warunki są trochę lepsze niż w innych domach np. na Złożysku, bo moi rodzice są szewcami. Reperujemy buty i to pomaga nam mieć codziennie świeże pieczywo. Pije powoli herbatę i patrzę się za okno. Słonce już wzeszło, ale nikogo nie ma na ulicach. Dzisiaj nikt nie musi iść do pracy w kopalni, albo do szkoły. Całe szczęście bo chyba nie wytrzymałabym ośmiu godzin słuchania o tym jak trzeba wydobywać kamień węgielny wiedząc, że o 14.00 mogę być wylosowana na trybuta. Ten dzień byłby nawet ładny. Niebo jest bezchmurne, poranne promienie słońca ogrzewają moją bladą twarz przez szybę. Miło by było położyć się teraz na trawie, na łące wraz z Sarą i Alice. Ah... Coś się poruszyło za moimi plecami. Odwracam się. To tata pochyla się nad mamą i delikatnie budzi ją całusem w policzek. Mama otwiera oczy i spogląda nimi na tatę.
-Która godzina?
-Dziesiąta
Ich rozmowa przestaje mnie interesować. Wstaję szybko i biegnę do szafy. Zrzucam koszulę nocną i wkładam pierwszą lepszą koszulę i spodnie. Podbiegam do Sary, która właśnie wstała i szepczę jej do ucha:
-Ubieraj się musimy dać Alice prezent.
-Która godzina?
-Po dziesiątej.
Sara szybko wstaje i robi to co ja przed chwilą. Podbiega do mnie i razem wychodzimy z domu w stronę szopy. Stamtąd wyciągamy małego żółtego kanarka w klatce, którego tata dostał w zamian za naprawę butów. Obie pędzimy do apteki...


*********************************************************************************************
Mam nadzieje, że wam się podobało. Jeśli macie jakieś uwagi to piszcie w komentarzach <3

1 komentarz:

  1. Naprawdę fajny rozdział. Czekam na następny z niecierpliwością. ;)
    Ps. Jak znajdziesz chwile to zapraszam do mnie : http://43glodoweigrzyska.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Jeśli znalazłeś się na tym blogu i spodobał Ci się pozostaw po sobie jakiś ślad np. komentarz albo zostań obserwatorem :)