piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 7

Witam Was,
Przepraszam  za moją dość długą nieobecność. Musiałam się lekko ogarnąć w nowym roku szkolnym. Mam nadzieje, że kolejny rozdział spodoba się Wam i wynagrodzi czekanie.



Właśnie się obudziłam i rozejrzałam się nie pewnie po pokoju. Z roztargnieniem podciągnęłam kołdrę pod nos i... słyszę jakiś dźwięk. Nie mam zielonego pojęcia co to. Strasznie boli mnie głowa i nie mam ochoty do namysłów. To COŚ się powtarza... Puk! Puk! Puk! Potem z "puk puk" rodzi się niemożliwy łomot w drzwi. Czego oni chcą?! Nie dadzą człowiekowi nawet pospać! Nie wystarczy im, że i tak idę na te głupie igrzyska? Nie odezwę się! Ooo nie nie ma takiej opcji! Niech się zastanawiają co się ze mną dzieje! Chociaż...
-May!!! Otwórz te drzwi, bo je wyważę! Nie żartuję!- krzyczy zdenerwowany Haymitch. O co mu chodzi?
-Po co niby? Jeszcze śpię!
-CO?! Wiesz która godzina? Otwórz, proszę- nie wiem czy to zrobię. Chcę być sama, ale z drugiej strony... Niech będzie. Idę do drzwi i lekko je otwieram. 
-Co chcesz?
-Sprawdzałem czy żyjesz?
-Czy już spać nawet nie można?
-Można, ale nie o takiej godzinie.
-O jakiej niby?
-Nooo... Po obiedzie poszłaś się położyć, mówiłaś, że cię głowa boli i na pewno wrócisz na kolację. To była jakaś 15. Teraz jest prawie 21. To jakieś 6 godzin. Jak tu się nie martwic?
-Przepraszam, że cię niepokoiłam- mówię drwiącym tonem- ale bolała mnie głowa i musiałam się zdrzemnąć. Nawet jeśli to było 6 godzin. 
-To nie jest śmieszne- zniża głos, teraz jest prawie nie słyszalny.- Mogło ci się coś stać.
-Nie przesadzaj.
-Moim zdaniem tak- wzdycha.
-Moim nie- spoglądam na niego- poza tym i tak za kilka dni zginiemy na arenie- tym razem nie odpowiedział.- Naprawdę jest po 21?
-Uhm...
-Czyli... Jest już po kolacji?- pytam z lekkim zmieszaniem.
-Oczywiście- uśmiecha się- ale zawsze możemy wezwać...
-Nie... wolę nie...
-Dlaczego?
-Żal mi tych ludzi gdy na nich patrzę...
-My zginiemy niedługo, a oni jeszcze trochę pożyją.
-Tak, ale w jakich warunkach?!- nagle orientuję się, że stoimy na korytarzu, bo poczułam chłód na gołych kostkach- może wejdziemy do środka?- proponuję.
-Chętnie. Trochę tu zimno.
Wchodzimy do mojego pokoju. Haymitch rozgląda się niepewnie po pomieszczeniu. Nie wiem czy podoba mu się ten przedział. Jego wygląda na pewno inaczej. Ma inny gust ode mnie, lubi inne kolory. Muszę się do niego wybrać.
-Ładnie tu urządzili.
-Podoba ci się?
-Uhm... Jestem chłopakiem i mało znam się na takich rzeczach. Zresztą całe życie mieszkałem na złożysku, a tam nie ma pałacy- śmieje się.- Ważne by tobie się podobał.
-Mnie się podoba. Ładne są tu kolory...
Oboje milczymy. To trochę frustrujące... Nie wiem dlaczego, ale dziwnie sie czuję w jego towarzystwie. To chyba jedna z niewielu osób, która mnie teraz rozumie... Naprawdę się o mnie martwił? To... urocze.
-Skoro jesteś głodna to może wpadniemy do kuchni albo do jadalni? Pewnie coś się znajdzie.
-Dobrze. Jestem zdecydowanie za. Poczekaj chwilę- idę założyć bluzę, bo w podkoszulce jest mi troszkę
chłodno. Bluza jest ciemna i zrobiona z miłego w dotyku materialu- Już jestem.
-No to chodźmy, May.
Idziemy ramię w ramię z Haymitchem po ciemnym holu. Mijamy po kolei różne drzwi. Pokój Hanny, Erica, Effie, Carly, jadalnia, salon, barek, jakiaś sala rozrywki, przedziały "służby" i innych już wolnych pracowników Kapitolu. Dalej są nieoznakowane drzwi zamknięte na kilka kłudek. Taaak, bo my akurat chcemy teraz narażać swoje życie... Wreszczie trafiamy do kuchni. Zapach z przygotowanych na kolację potraw nadal unosi się w powietrzu. Pachnie cudnie, aż mi ślinka cieknie. Hahaha... Zadługo nie jadłam...
-To co na co masz ochotę?
-Sama nie wiem... Możemy tak "o" brać sobie jedzenie?
-Carla mówiła, że jak zgłodniejemy to mamy iść do jadalni, kogoś zawołać albo póść do kuchni, więc tu jesteśmy.
-No dobra.
-To co jemy?
-Jakie mamy propozycje?
-Hmmm... - chłopak zagląda do różnych drzwiczek, szuflad, lodówki.- Z tego co tu widzę mamy pełną gamę potraw, które wystaryczy tylko podgrzać albo samemu ugotować, ale tego nie mam zamiaru robić. Nie nawidzę gotować.
-Są jakieś zupy?
-Aha. Krem z dyni jest w tym garnuszku, z brokułu w tym, tutaj jest chyba coś z pomidorów, marchewka- Haymitch wyciąga z lodówki różne, kolorowe garnuszki- to którą podgrzewamy?
-Mooooże krem z dyni?
-Okey. On jest pyszny. Co do tego? Grzanki z masłem?
-Zdecydowanie.
Chwilę potem siedzimy na blacie i czekamy aż nasza przekąska się zagrzeje. Poruszamy róne tematy, ale żadne z nas nie wspomina o rodzinie. Ciekawe czy on ma rodzeństwo, przyjaciela, którego musiał zostawić i być może już nigdy ich nie spotka? To smutne. Cały ten świat jest smutny. Żal mi go. Zupa już gotowa, grzanki też. Pięć minut nikt się nie odzywa, tylko zajadamy. Szczegulnie ja. Nic dziwnego! Przeciez nic dawno nie jadłam. Gdy kończymy. Do kuchni wchodzi Eric. Co on tu robi?!
-Oooooooo... Co wy TU robicie?
-Nie widać? Jemy kolację- odpowiada Haymitch- a TY?
-Zachciało mi się pić i pomyślałem, że tutaj coś znajdę. Wy zapewne zrobiliście tak samo. Hę?
-Tak, masz rację.
-Wiedziałem. Ooo, Maysilee, już nie śpisz?
-Jak widać dawno się obudziła. Chyba że właśnie lunatykuje- chłopak się śmieje, a ja uśmiecham- powiedz mi May, lunatykujesz?
-Nie, raczej nie.
- No widzisz kolego, czyli jest tu świadomie.
-Zauważyłem.
Następuje niezręczna cisza. Eric po chwili idzie po szklankę i wodę. Nalewa sobie ostrożnie płyn i wychodzi z kuchni bez słowa.
-Dziwny typek- zauważam.
-Tak. Bardzo. Nigdy go nie lubiałem.
-Znasz go?
-Uhm. Chodził ze mną do klasy. Wrobił mnie kiedyś i oberwało mi się przez to nieźle po uszach.
-Co takiego zrobił?
-Napisał coś na ścianie szkoły. Potem schował się i czekał, aż będę tamtędy przechodzić.Gdy znalazłem się Tam to zawołał, że jakiś wandal maluje po budynku. Dobrze wiesz, że jest tam dużo takich rysunków, ale ten zezłościłby każdego strażnika pokoju. Przez to zostałem "lekko" wychłostany i musiałem pomalować całą szkołę. Do tej pory bolą mnie plecy.
-Kiedy to było?- pytam lekko zdziwiona.
-Miałem 13-14 lat. Wcześniej byliśmy przyjaciółmi. Nie wiem dlaczego to zrobił
Nie chcę wiedzieć.
-Hmmm- kończę jeść i chowam talerz do zmywarki. Nie poruszam dalej tematu. Widzę, że go to boli. Haymitch chowa naczynia. Zostawiamy kuchnię taką jaką zastaliśmy  i wracamy do swoich pokoi. Po drodze jeszcze rozmawiamy, ale ciszej niż ostatnio, bo nie chcemy nikogo obudzić. Chłopak odprowadza mnie do mojego przedziału. Przytula delikatnie mnie i szepcze "dobranoc May. Będzie dobrze". Odpowiadam "wiem". Haymitch lekko całuje mnie w czoło i ucieka do siebie. Kładę się spać z dziwnym uczuciem w brzuchu.

2 komentarze:

  1. świetne. nie mogę doczekać się kolejnego rozdziało. tak trzymaj! <3 :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż się boję wiadomego zakończenia ;-;
    To jest piękne, cudowne, śliczne, niesamowite... epitetów mi brakuje :D
    Czekam na nn ;)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń

Jeśli znalazłeś się na tym blogu i spodobał Ci się pozostaw po sobie jakiś ślad np. komentarz albo zostań obserwatorem :)