Obie
ruszyłyśmy w stronę apteki. Zaczęłyśmy zwalniać gdy weszłyśmy
w dobrą alejkę. Strasznie jestem ciekawa jak Alice zareaguje na
taki prezent. Wydaje mi się, że ten kanarek strasznie do niej
pasuje. On jest żółciutki tak jej krótkie włosy i też wydaje
się taki delikatny... Mama powiedziała to samo gdy go zobaczyła,
tylko odniosła się do mnie i Sary, a nie do Alice. Obie mamy
długie, jasne włosy i niebieskie oczy. Lubimy ludzi i rozmawiać.
Często nam się usta nie zamykają. Pamiętam jak opowiadałyśmy
mamie nasz pierwszy dzień w szkole. Mówiłyśmy na zmianę co
drugie zdanie. Mama zawsze nam to opowiada gdy ma dobry humor przy
naprawie butów. Wraz z siostrą jesteśmy bardziej podobne do mamy
niż do taty. On jest rudy, a ona jest blondynką, jego oczy brązowe
, a a jej błękitne. Dokuczają nam nawet czasami bóle głowy tak
samo jak naszej mamie. Ma migrenę, babcia też... Coś mnie
trzepnęło. Co to? Dostaję w policzek jeszcze raz. Już wiem. To
moja siostra.
-Obudź
się królewno!
-Co
się stało?
-Jak
to co?! Od pięciu minut mówię do ciebie, że już jesteśmy u
Alice, a ty nic tylko stoisz z takim głupim wyrazem twarzy- Sara
wygina swoją buzię- tak to mniej więcej wyglądało.
-Haha.
Bardzo śmieszne. Pukamy?
-Tak-zapukała
i drzwi otworzyła średniego wieku blondynka.
-Dzień
Dobry pani Berry!- Móimy chórem- jest Alice?
-Witajcie
dziewczynki. Alice jest w ogrodzie jeśli o to chodzi- pani Berry
uśmiecha się ciepło.- Zaprowadzę was.
-
Nie trzeba znamy drogę- odpowiada z uśmiechem moja siostra.
-W
to nie wątpię, ale chciałam się o coś zapytać- mama naszej
koleżanki śmieje się i pokazuje, żebyśmy za nią poszły.
-O
co chodzi proszę pani?- pytam pierwsza.
-Chodzi
o waszą mamę i o was. Jak tam wasze główki?
-Moja
ostatnio nie boli, a twoja, Sarko- uśmiecham się do siostry
ukazując wszystkie zęby.
-Ostatnio
bolała mnie przedwczoraj...
-Dam
wam tabletki, jak będziecie wracać- właśnie doszłyśmy do małego
ogrodu.- Alice masz gości!- pani Berry wchodzi do domu.
Rozglądam
się po ogrodzie. Jest tu tak pięknie, że nie dziwię się, iż
moja przyjaciółka stąd nie wychodzi. W tym miejscu nie ma się
pojęcia, że to dwunasty dystrykt zajmujący się wydobywaniem
węgla. Rośnie tu parę wysokich drzew, masa różnych kwiatów i
innych roślin ułatwiających leczenie ludzi. Do tego Alice wśród
tych roślin wygląda jak wróżka. Na głowie ma nowo upleciony
wianek z mleczy i jest ubrana w błękitną sukienkę z
kołnierzykiem... Oznacza to, że jest już gotowa do dożynek.
Uśmiech zszedł mi z twarzy. Dożynki. Jest jeszcze do nich około
dwóch godzin, ale rodzina Berry szykuje leki gdyby jakaś matka nie
mogłaby zrozumieć, że jej dziecko idzie na śmierć. Dlatego Alice
chce być zawsze wcześniej gotowa...
-Hej
wróżko!- krzyczy Sara- Co robisz?
-Cześć
dziewczyny!- zbieram zioła na lek uspokajający. Po co przyszłyście?
Myślałam, że zobaczymy się dopiero później.
-Tak
wiem, ale mamy coś dla ciebie- uśmiecham się tajemniczo i
wymieniam z siostrą tajemnicze spojrzenia.
-NIESPODZIANKA!!!-
krzyczymy z Sarą w wniebogłosy- Zobacz!- wyciągamy klatkę z
kanarkiem za pleców- Podoba ci się?- mówimy znowu jednocześnie.
-Ojej!
Ah! Cudowny! DZIĘKUJĘ! Jesteście strasznie kochane!- Śmieje się
Alice.
-Proszę.
To taki drobiazg żebyś o nas nie zapomniała- odpowiadam.
-Skąd
go wzięłyście?
-Tata
dostał za naprawę butów. Na początku nie chciał nam go dać, ale
Maysille go przekonała i oto jest.
-Dziękuje.
Ten kanarek jest taki cudowny!
-Dziewczynki!-
słyszę głos mamy. Po co ona tu przyszła?- Dziewczynki!
-Idziemy
mamo!!!- krzyczę- Pa Alice, trochę wcześnie musimy iść, ale się
jeszcze dzisiaj zobaczymy.
-Papa.
Dziękuję jeszcze raz!
Idziemy
w stronę drzwi. Ostatni raz macham do Alice i żegnam się z jej
mamą. Wychodzimy. Mama cały czas trzyma nas za ramiona. Próbujemy
się dowiedzieć o co chodzi, ale bez skutku. Docieramy do domy. W
drzwiach stoi nasz ojciec. Lekko się uśmiecha i od razu nas
przytula. Co się stało? Pytamy się też taty, lecz on tylko kiwa
przecząco głową. Może chodzi o te złe przeczucia taty. Też się
boję, ,że Sarę albo mnie wylosują. Ale nie do tego skutku! Patrze
na zegar. 13.00. Mamy godzinę na przygotowania. Spokojnie zdążymy.
Mama wyciąga z szafy dwie sukienki. Moja jest cała fioletowa z
wąskim paseczkiem na biodrach. Bez względu na okoliczności w jakie
ją zakładam strasznie ją lubię. Wydaję się wtedy taka delikatna
i lekka. Idę się wykąpać w już chłodnej wodzie. Szoruje się
cała z pyłku węgla, który na mnie osiadł. Wycieram się i
ubieram. Zakładam swoją broszkę z kosogłosem. Zawsze przynosił
mi szczęście. Teraz mama upina mi włosy. Zrobiła mi kok. Idę do
lustra. Pierwszy raz widzę w nim piękną dziewczynę o dużych
oczach. Nie wierzę, że to ja. Odwracam się. Za mną stoi Sara w
różowej sukience. Ma otworzoną buzię i tylko mruga oczami. Słyszę
jak szepcze:
-Maysilee jesteś piękna.
Chcę
powiedzieć to samo do niej, ale tylko się rumienię. Znowu
spoglądam w stronę zegara. 13.50. Tata ciągnie nas w stronę
drzwi. Wychodzimy. Mijamy domy i docieramy do Pałacu
Sprawiedliwości. Rozdzielamy się z rodzicami. Wraz z Sarą podążam,
by nakłuć palec. Boli. Idziemy do naszego przedziału wiekowego
gdzie spotykamy Alice. Łapiemy się za ręce i czekamy. Wita
wszystkich opiekunka naszego dystryktu. Carla Eithersone. Niedługo
skończy swoją pracę i zastąpi ją ktoś inny. Nienawidzę jej.
Strasznie mnie denerwuje tym swoim przesłodzonym głosikiem. Jej
strasznie chude ciało ubrane jest w coś dziwnego. Nie mam zielonego
pojęcia co to. Nawet nie chcę wiedzieć. Oglądamy film o mrocznych
dniach. Znam go na pamięć, ale i tak spoglądam w stronę ekranu.
Przypominają nam jak pięćdziesiąt lat temu 13 dystrykt się
zbuntował przeciw władzy i Kapitolowi. Przez to został zmieciony z
powierzchni ziemi. Od tamtej pory są organizowane Głodowe Igrzyska.
Co roku organizowane są Dożynki, podczas których wybiera się parę
trybutów z pośród młodej kobiety i mężczyzny. Film się kończy.
Teraz nadszedł ten moment. Zaczyna się najgorsze. Carla przypomina
nam, że w tym roku będzie dwa razy więcej trybutów. Wiem.
Nadeszła pora na losowanie. Carla znowu zaczyna słodko:
-Damy
mają pierwszeństwo.
Miesza
pierwszy raz w kuli. Wyciąga z niej karteczkę. Czyta:
-Hanna
Softhare!
Z
tłumu wychodzi niska brunetka. Cała się trzęsie. Kojarzę ją. Ma
14 lat i mieszka na Złożysku.
-To
ty cukiereczku?- dziewczyna kiwa głową- Dobrze. Teraz kto będzie
twoją koleżanką na arenie.
Ten
patyczak miesza drugi raz. Coś nie może wyciągnąć tej obślizgłej
kartki. W końcu udaje jej się jakąś wybrać jakąś z dołu i
odczytuje:
-Maysilee
Donner!
Te
słowa nie chcą do mnie dotrzeć. Zostałam wylosowana na trybuta!
To najgorsze co mogło mi się przydarzyć czuje jak siostra i Alice
zaciskają swoje dłonie na moich. Serce zaczyna mi bić szybcej.
Czuję jak pot oblewa mnie całą. Nigdy czegoś takiego nie czułam.
Chociaż może tylko raz. Było to na moich pierwszych dożynkach.
Stałam w z małymi dziećmi, ściskając siostrę za rękę.
Obejrzałyśmy film o Mrocznych Dniach i czekałyśmy na losowanie.
Strasznie się bałam. Wszystko się we mnie trzęsło tak jak teraz.
Słyszę głos Carly „Nie bój się rybko podejdź do mnie”.
Puszczam ręce dziewczyn i dalej nogi same mnie niosą w stronę
estrad. Staję koło Hanny. Szukam wzrokiem rodziców. Stoją koło
państwa Berry. Mama płacze w ramię taty, a on ją przytula. Pani
Berry ich pociesza.
-Jesteś
Maysilee, tak?
-Aha-
szepcze.
Patyczak
pyta się czy ktoś nie zgłasza się na trybutów. Odpowiada jej
cisza. Szukam siostry. Z jej oczu mogę wyczytać „przepraszam
siostrzyczko”. Po policzku płynie mi łza. Dlaczego ja?! Przecież
nie brałam dodatkowej żywności! Cholerne Ćwierćwiecze
Poskromienia! Czemu dwa razy więcej dzieciaków ma zginąć?! Ten
świat jest beznadziejny i ma tak samo beznadziejną władzę.
Przeklęty prezydent Snow!!!
-Haymitch
Abernathy! Chodź chłopcze nie lękaj się- koło mnie staje wysoki
chłopak. Znam go. Ma szesnaście lat. Widziałam jak gapi się w
szkole na moją siostrę, albo na mnie. Nie wiem. Poza tym chyba ma
dziewczynę. Amanda Loth... Jakoś tak. Puszcza mi oko i mówi
„zobaczysz będzie dobrze”. Akurat! Już widzę te jego „dobrze”!
-Eric
Kathernoise!
Tego
chłopaka nie znam. Ma morze 13/14 lat. Nie więcej. Jest niski i
wydaje mi się chudym i spałbym chuchrem.
-Oto
tegoroczni trybuci! Proszę o brawa!
Ludzie
biją prawo mimo woli. Bez entuzjazmu. Wiedzą, że i tak nasz
dystrykt ma marne szanse na wygraną. Nie wiem czy u nas był jakiś
zwycięzca. Może był bardzo dawno. Nie wiem. Teraz prowadzą nas do
Pałacu Sprawiedliwości. Możemy się ostatni raz zobaczyć z
bliskimi. Idę z Strażnikami Pokoju. Wpychają mnie do nie wielkiego
pomieszczenia. Siadam na miękkim purpurowym fotelu. Chciałabym
pożegnać się z rodzicami, siostrą, państwem Berry i Alice. Sama
nie jestem pewna. Niczego nie jestem teraz pewna. Może oprócz tego,
że chcę płakać. Leci mi pierwsza łza. Akurat wchodzą rodzice z
siostrą.
-May!-
ryczy Sara- Przepraszam! Przepraszam z wszystko! Kocham cię
wariatko! Musisz wygrać te głupie igrzyska! Obiecaj!
-Nie
płacz Sarko. Postaram się, ale niczego nie obiecuję.
-Znajdziesz
jakąś dmuchawkę. Umiesz wspaniale z niej dmuchać. Widziałam jak
dmuchasz w owady na Łące.
-Dobrze-
staram się nie dołować bardziej siostry.
-Żegnaj
córeczko!- płacze mama- pamiętaj, że cię kocham.
-Ja
też mała. Nawet nie wierz jak bardzo- tata podchodzi i mnie mocno
ściska.
Chwilę
i już czuję jak dołącza się do niego Sara z mamą.
-Koniec
odwiedzin!- krzyczy strażnik
-Pa
siostrzyczko!
Sara
wciska mi w rękę malutki kwiatek. To jej ulubiony. Niezapominajka.
Nie zdążam dłużej pomyśleć, bo wchodzi Alice z rodzicami.
-Nie
zapomnę o tobie! Kocham cię! Pamiętaj, że zawsze będziesz moją
przyjaciółką.
-My
też o tobie nie zapomnimy Maysilee- mówi pani Berry i podaje mi
małą paczuszkę.
Moja
przyjaciółka zostaje wyprowadzona. Chwilę potem i ja...
*******************************************************************************
Mam nadzieje, że wam się spodobał i bardzo proszę o ocenę :)