WITAM!
Nowe rozdziały będę starała się wstawiać raz w tygodniu, może czasami uda mi się częściej( wszystko zależy czy będę miała wenę :) ). Jeśli macie jakieś zastrzeżenia co do treści to piszcie to komentarzach.
To chyba wszystko.
Dziękuję za uwagę
piątek, 28 marca 2014
środa, 26 marca 2014
ROZDZIAŁ 1
Dzisiaj zaczynam swoja działalność z tym blogiem. Oto pierwszy rozdział mam nadzieje, że wam się spodoba.
*********************************************************************************
Biegnę. Biegnę coraz szybciej po suchych liściach.
Otaczają mnie ogromne drzewa, które wydają się rosnąć z każdym
moim krokiem. Nagle widzę grupę ludzi. Zawodowcy. Chcę zawrócić,
ale nie mogę. Ze strony z której przybiegłam nadąża pożar. Co
teraz? Zginę? Wiem, że i tak nie wygram tych igrzysk. Zostało trzech
zawodowców, para z 5 i ja. Nie chcę się poddać tym maszynom do
zabijania więc odwracam się i biegnę w stronę ognia. Zatrzymuję
się i dotykam ręką płomieni. Po chwili czuję jak całe mnie
obmywają...
Budzę
się cała mokra ze strachu. Szybko spoglądam na dolne piętro
łóżka. Całe szczęście moja siostra bliźniaczka tam leży
przytulając się do naszej mamy. Sara zawsze boi się zasnąć przed
dożynkami i prosi mamę by z nią spała. Jest zupełnie inna niż
ja. Ona... wszystkiego się boi, a szczególnie dnia dożynek i
pająków, ale po piętnastu latach życia w dwunastym dystrykcie
powinna się przyzwyczaić. Ja jestem może trochę bardziej otwarta
i nawet lubię pająki. Szczególnie te jadowite. Odkąd przyjaźnie
się z Alice, która jest córką miejscowego aptekarza interesują
mnie... trucizny. Mogą być dobra broniom na Głodowych Igrzyskach.
Nienawidzę tych ludzi co karzą wysyłać bezbronne dzieci na rzeź,
ale chyba nie tylko ja. Wstaję i po cichu schodzę z spróchniałej
drabinki. Wkładam swoje stare niewygodne buty. Gdy idę założyć
jedyną miłą w dotyku rzecz, a mianowicie szlafrok mamy ,mój wzrok
trafia na coś niecodziennego. Tata. Nasz ojciec płacze z głową
schowaną w rękach. Jest to widok dziwny, bo tata nigdy nie płakał,
zawsze wydawał mi się człowiekiem spokojnym o stalowych nerwach.
Co się teraz stało, że się przełamał? Zanim zdążę to
przemyśleć już klękam koło niego, związując jasne włosy w
koński ogon
-Tatusiu
co się stało?
Odpowiada mi ciche jęknięcie.
-TATO!?
-Co
się stało Maysilee?
-Tato
to ja się pytam co się stało. Czemu płakałeś?
-Bo...
Ja...
-Tato?
-Mam
złe przeczucie kwiatuszku.
-Jakie
znowu złe przeczucie?
-Takie,
że was wylosują. Ciebie albo Sarę- jego głos się znowu załamał-
nie chcę was stracić, mama tak samo.
-Tatusiu
posłuchaj, to mało możliwe żeby nas wylosowano. Sara ani ja nie
brałyśmy dodatkowej żywności więc mamy małą szansę, ze nas
wybiorą- po chwili przypominam sobie, że teraz jest drugie Ćwierćwiecze Poskromienia i udział w igrzyskach bierze czworo trybutów, ale nie dołuje taty.
-Wiem,
ale tak sobie pomyślałem, że to może się zdarzyć.
-Też
się martwię, ale jestem dobrej myśli. Zrobić ci herbatki?
Dostałam nową ziołową herbatę od Alice. Powinna poprawić ci
nastrój tato- i uśmiecham się najmilej jak umiem.
-Nie,
tym razem podziękuje- Uśmiecha się blado.
-Jak
tam chcesz, ale ja i tak się napiję.
Zaparzam
herbatę i siadam w kuchni koło taty. Nasze warunki są trochę
lepsze niż w innych domach np. na Złożysku, bo moi rodzice są
szewcami. Reperujemy buty i to pomaga nam mieć codziennie świeże
pieczywo. Pije powoli herbatę i patrzę się za okno. Słonce już
wzeszło, ale nikogo nie ma na ulicach. Dzisiaj nikt nie musi iść
do pracy w kopalni, albo do szkoły. Całe szczęście bo chyba nie
wytrzymałabym ośmiu godzin słuchania o tym jak trzeba wydobywać
kamień węgielny wiedząc, że o 14.00 mogę być wylosowana na
trybuta. Ten dzień byłby nawet ładny. Niebo jest bezchmurne,
poranne promienie słońca ogrzewają moją bladą twarz przez szybę.
Miło by było położyć się teraz na trawie, na łące wraz z Sarą
i Alice. Ah... Coś się poruszyło za moimi plecami. Odwracam się.
To tata pochyla się nad mamą i delikatnie budzi ją całusem w
policzek. Mama otwiera oczy i spogląda nimi na tatę.
-Która
godzina?
-Dziesiąta
Ich
rozmowa przestaje mnie interesować. Wstaję szybko i biegnę do
szafy. Zrzucam koszulę nocną i wkładam pierwszą lepszą koszulę
i spodnie. Podbiegam do Sary, która właśnie wstała i szepczę jej
do ucha:
-Ubieraj
się musimy dać Alice prezent.
-Która
godzina?
-Po
dziesiątej.
Sara
szybko wstaje i robi to co ja przed chwilą. Podbiega do mnie i razem
wychodzimy z domu w stronę szopy. Stamtąd wyciągamy małego
żółtego kanarka w klatce, którego tata dostał w zamian za
naprawę butów. Obie pędzimy do apteki...
*********************************************************************************************
Mam nadzieje, że wam się podobało. Jeśli macie jakieś uwagi to piszcie w komentarzach <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)